Zmiana struktury opadów, z jakimi mamy do czynienia w ostatnich latach, kiedy w ciągu doby może spaść na metr kwadratowy nawet 150 litrów deszczu oraz górskie ukształtowanie terenu powodują, że w niektórych regionach Polski pojawiają się powodzie błyskawiczne i liczne podtopienia. Powodują one straty materialne, są traumatyczne dla mieszkańców – zwłaszcza, że często zabudowania znajdują się na terenach zalewowych. Szczególne zagrożenie stwarzają górskie rzeki oraz potoki. Takie miejsca wymagają odpowiednich inwestycji, jakie realizują Wody Polskie.
Aby zmniejszyć ryzyko powodziowe, ważna jest również świadomość społeczna mieszkańców i samorządowców, w związku z zagrożeniem, jakim jest osiedlanie się na terenach zalewowych, zwłaszcza w naturalnych zagłębieniach terenu oraz dolinach rzecznych, gdzie przy nagłych i obfitych opadach może dojść do gwałtownych wezbrań. Temu m.in. służy projekt STOP POWODZI, jaki realizują obecnie Wody Polskie. Więcej na ten temat: https://stoppowodzi.pl/
Poniżej przedstawiamy reportaż z Łapanowa, które na skutek nawalnych opadów deszczu, w czerwcu bieżącego roku doświadczyło powodzi błyskawicznej. Wyjaśniamy, co było przyczyną oraz jakie działania trzeba podjąć, aby ograniczyć ryzyko kolejnych powodzi.
REPORTAŻ Z ŁAPANOWA
Błyskawiczna powódź – jak tsunami
Żywioł wody jest równie potężny, co nieprzewidywalny – kiedy od dawna zapowiadana jest susza, nagle okazuje się, że przychodzi powódź. I to też nie taka, jakiej moglibyśmy się spodziewać. Bo akurat tym razem woda w rzece nie podnosi się powoli… Zamiast tego, pojawia się małe tsunami – fala wysokości 1,5 metra w kilkanaście minut zalewa całe miasta, po czym równie szybko odchodzi. A zniszczenia, straty, nieszczęścia i trauma ludzi tu mieszkających pozostają na lata. Czy da się temu zapobiec? Tak, ale wymaga to wielu kompromisów, czasu, pracy i pieniędzy.
Zalany Łapanów, 21.06.2020 roku. Fot. Wody Polskie
Jest noc z 20. na 21. czerwca. Mieszkańców Łapanowa budzi syrena alarmowa. To straż pożarna, która wyjeżdża do podtopień związanych z dużymi opadami na górzystych terenach gminy. Ci, co mieszkają nad rzeką Stradomką, w piżamach wychodzą sprawdzić, jaki jest poziom wody, czy wszystko w porządku. Po chwili wracają do domów – rzeka jest spokojna, deszcz nie pada, nie ma powodów do niepokoju. Na razie...
Do Wójta Gminy Łapanów dociera jednak informacja, że w niedalekiej miejscowości – Jodłowniku – wystąpiły bardzo duże opady deszczu i woda w Stradomce jest coraz wyższa. O godzinie 2:00 w nocy ogłasza on więc stan alarmowy. Tak tylko, na wszelki wypadek, bo w Łapanowie nic jeszcze nie wskazuje zbliżającej się tragedii.
Powódź błyskawiczna
Przez sąsiednią gminę Jodłownik przechodzi nawalny deszcz, spada 150 litrów wody na metr kwadratowy, najwięcej od 100 lat. Woda nie nadąża wsiąkać w ziemię, wszystko spływa do rzek i wraz z nimi – do kolejnych miejscowości. O godzinie 4:00 nad ranem poziom rzeki Stradomki w gminie Łapanów, z 1 metra, podnosi się do 6 metrów. Półtora-metrowa fala w ciągu niecałych 20 minut zalewa miasto Łapanów. - To było ogromne zaskoczenie. Mało kto usłyszał szum wody, ludzie spali. Jak się zorientowali, to tu już szła ściana wody. Strażacy opowiadali, że kiedy szli ewakuować mieszkańców, to mieli wody po łydki, a chwilę potem wracali już na linie, bo tej wody było po szyję – wspomina Andrzej Śliwa, Wójt Gminy Łapanów.
- To jest klasyczny przykład tzw. powodzi błyskawicznej - nadchodzi krótkotrwały, ale bardzo intensywny opad burzowy. Ilość wody, która spada w tym krótkim czasie jest tak duża, że nie nadąża ona wsiąkać w ziemię - spływa więc do koryta rzeki. W ten sposób w błyskawicznym tempie podnosi się poziom wody w rzece i zalewany jest teren przyległy, a wraz z nim cała infrastruktura, budynki, tereny zielone. Dochodzi jeszcze duża prędkość tej wody, która niszczy i porywa ze sobą to, co napotka na swojej drodze. Wyrywa drzewa, niszczy budynki, umocnienia brzegów, drogi, mosty, kładki, przepusty. Równie szybko jak się pojawia, woda odchodzi – wyjaśnia Radosław Radoń, Zastępca Dyrektora ds. Ochrony Przed Powodzią i Suszą Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodą w Krakowie.
W Polsce nie jesteśmy do takich zjawisk przyzwyczajeni. Większość dotychczasowych powodzi – jak np. w 1997 roku, czy w 2010 roku, była całkiem inna. Tam wody przybywało powoli, zalewała ona bardzo duże obszary i stała dniami, a nawet tygodniami, można się było więc jej spodziewać i do niej przygotować. Tutaj nie było takiej możliwości.
Dolina rzeczna – jak szyjka butelki
Główną przyczyną tej katastrofy była niefortunna zabudowa doliny rzecznej. Łapanów położony jest z lewej strony rzeki Stradomki, gdzie jest zabezpieczony wałami przeciwpowodziowymi. Na prawym brzegu znajduje się zalew rekreacyjny, gruntownie zmodernizowany kilka lat temu. Teren wokół został podniesiony i ogrodzony, przez co dolina rzeczna została mocno zawężona – jak szyjka w butelce.
Rozpędzona woda, płynąc z głównych partii zlewni, natrafiła na to przewężenie rzeczne, po czym przelała się przez koronę wału. I, jak w basenie – woda się wlała, ale przez dość wysokie wały, nie miała jak wypłynąć. Większa część miejscowości znalazła się pod wodą. W samym Łapanowie zalany został rynek, dwa kościoły (w tym jeden zabytkowy, który dopiero co został odrestaurowany po powodzi sprzed 10 lat), przedszkole, sklepy, lokale użytkowe, prywatne domy… Wszystko nagle znalazło się pod wodą. Ucierpieli też mieszkańcy okolicznych miejscowości, szczególnie ci, którzy mieszkają lub mają ziemię w pobliżu rzeki.
–Tu ziemia się osunęła i rzeka zabrała mi jakieś 15-20 arów mojego pola, mojej ziemi. Nie dość, że mam straty w uprawach, to jeszcze kawał pola straciłem… W tym miejscu, gdzie stoimy, były 3 metry wody, po same konary drzew, woda sięgnęła do drogi. Podmyła ją, a kawał asfaltu podniosła i przeniosła na pole sąsiada. Nawet go nie obróciła. Proszę pomyśleć, jaka to była siła – mówi Pan Czesław, mieszkaniec gminy Łapanów. - Jeden znajomy, Zbyszek, mówił, że jeszcze takiej wody, to on nie widział. A on tu jest od dziecka. Wszystko tu było zalane - dodaje.
U dwóch rolników w okolicy rzeki, całe gospodarstwa znalazły się pod wodą. Utopiły się też zwierzęta. – Tylko krowy się uratowały – wyciągały szyje, aby ich nie zatopiło. U reszty gospodarzy woda przeszła przez uprawy i je zniszczyła – wylicza wójt Andrzej Śliwa. – 100 rolników zgłosiło nam szkody związane z zalaniem gospodarstw. Mieszkańcy gminy złożyli też 79 wniosków o zasiłki powodziowe, a około 55 dodatkowo teraz chce się starać też o dofinansowanie usług remontowych. Skala zniszczeń jest ogromna. Również przedsiębiorcy ponieśli ogromne straty, wielu już zrezygnowało z odnowienia swojej działalności gospodarczej. Dla nich nie ma wsparcia od państwa, ono jest tylko dla mieszkańców, osób prywatnych – mówi.
Osuwisko w Łapanowie, sierpień 2020. Fot. Wody Polskie
Błyskawiczna powódź, błyskawiczna reakcja
– Kiedy tylko otrzymaliśmy informację o sytuacji, rano udaliśmy się do Łapanowa – wspomina dyrektor Radoń. – Wykonaliśmy w wale dwa przekopy o szerokości ok. 1,5-2 m każdy, w ten sposób woda zaczęła opadać. W tej chwili przekopy są już zakopane, wały zostały uszczelnione folią, więc możemy przystąpić do działań na większą skalę – podkreśla.
O godz. 16:00, 12 godzin od zalania, w Łapanowie nie było już wody. 17 zastępów straży pożarnej wypompowało wodę z piwnic budynków znajdujących się poniżej. Wszędzie zostały tylko ogromne ilości mułu. Mieszkańcy miejscowości powynosili z domów zniszczone, pozalewane rzeczy. Wywieziono 420 ton śmieci popowodziowych.
Już kilka dni później, RZGW w Krakowie przedstawił plany budowy nowych i rozbudowy istniejących obwałowań w Łapanowie oraz budowę dwóch dość dużych zbiorników retencyjnych powyżej (Zegartowice i Lubomierz), aby w przyszłości w takich sytuacjach przejmowały one tę wodę, zanim dotrze ona do miasteczka. To połączenie da gwarancję, że wydarzenia z czerwca br. już się nie powtórzą. Prace związane z modernizacją i rozbudową wału mają się zakończyć na przełomie 2022 i 2023 roku, a zbiorniki retencyjne, według planu, powstaną do 2026 roku.
– Nas cieszy fakt, że pomyślano o zbiornikach retencyjnych, które mają dwie funkcje: przeciwpowodziową i przeciwsuszową. Czekamy też na budowę i modernizację wału jak na zbawienie. A do tego czasu, przez te 2-3 lata, będziemy ciągle czuć lęk. Bo trauma pozostanie – mówi wójt gminy Łapanów. – Jeszcze są na terenie gminy obiekty, które nie zostały odnowione po tej powodzi sprzed 10 lat, a teraz czeka nas znowu to samo. Samych strat mamy na jakieś 3,8 mln zł, a na odnowienie całej infrastruktury to pewnie kolejne 10 mln zł będzie potrzeba – wylicza.
Zerwana droga w Łapanowie, sierpień 2020. Fot. Wody Polskie
Trzeba zapobiegać, a nie leczyć
Czy można było powodzi w Łapanowie zapobiec? Teoretycznie, tak. Ale w praktyce byłoby to niemal niemożliwe do wykonania. Na pewno nie teraz. W przyszłości – owszem, ale na to potrzeba przynajmniej kilka lat. Bo w grę wchodzą tu interesy i dobro wielu grup – z jednej strony mieszkańców tych terenów, rolników, samorządów, a z drugiej też środowiska naturalnego i organizacji proekologicznych, które stają w jego obronie. I wszystkie te interesy Wody Polskie muszą wziąć pod uwagę, planując swoje działania. Wbrew pozorom, nie jest to proste zadanie.
– Wody Polskie starają się wyciągać wnioski z tego, co się dzieje. Tak naprawdę spotęgowanie zjawiska błyskawicznych powodzi ma miejsce na coraz większych obszarach kraju, szczególnie na południu kraju. Jedna rzecz to zmieniający się klimat i nawalne opady, natomiast druga, to zabudowywanie terenów i uszczelnianie zlewni – czyli pozbywanie się terenów zielonych. Mowa tu o zakrzaczeniach, drzewa, ale też łąkach i pastwiskach, które chłonęły wodę opadową. One są zastępowane betonem, kostką brukową, co powoduje, że woda, szczególnie przy intensywnych opadach, nie ma gdzie wsiąknąć, więc w błyskawicznym tempie spływa do koryta rzeki, co wpływa na wzrost zagrożenia powodziowego – wyjaśnia dyrektor Radosław Radoń.
Coraz częściej więc zdarzają się i będą się zdarzać sytuacje, w których nie będzie czasu na przygotowanie się na nadejście „wielkiej wody”. Trzeba więc podejmować działania, które mają na celu zapobieganie powodziom i uchronienie mieszkańców przed nimi. A to wymaga z kolei dużych inwestycji, ale też sporo czasu.
– Największym problemem jest koszt budowy tych urządzeń, to się liczy w miliardach złotych… Dlatego musimy tworzyć listy priorytetów i wybierać to, co jest najważniejsze. U nas najwięcej takich inwestycji przeciwpowodziowych jest aktualnie realizowanych na terenie Krakowa. Mamy też duży program przeciwpowodziowy w Sandomierzu – mieście, które wyjątkowo ucierpiało w powodzi w 2010 roku, na węźle oświęcimskim i w Tarnowie. To są nasze priorytety, ale nie zapominamy też o mniejszych miejscowościach, mniejszych ciekach, bo każdemu należy się ochrona przeciwpowodziowa – podkreśla dyrektor Radoń.
Przesiedlenia ludzi sposobem na uniknięcie powodzi?
Inwestycje związane z budową wałów czy zbiorników często wiążą się jednak z ingerencją w środowisko naturalne – np. wycinką drzew. I tu często pojawia się kwestia sporna – czy nie lepiej przesiedlić mieszkających w pobliżu rzeki ludzi?
– Chyba każdy rozsądnie myślący człowiek uważa, ze przesiedlenie ludzi z miejsc, gdzie jest zagrożenie powodziowe, jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Owszem, to by było najlepsze rozwiązanie, które nie wiązałoby się też z budową kosztownych zbiorników, obwałowań… Ale na terenach potencjalne zagrożonych powodziami mieszka w naszym kraju ponad 15 mln ludzi. Ponadto także musimy pamiętać, że u nas w Polsce jest bardzo duże przywiązanie ludzi do ziemi, do ojcowizny. W niektórych przypadkach tak duże, że nie są w stanie wyobrazić sobie wyprowadzki z miejsc , w których osiadają całe swoje dotychczasowe życie. Z drugiej strony, szczególnie w przypadku terenów górzystych, mamy do czynienia z gęstą siecią miejscowości – miast i miasteczek, które są z reguły położone wzdłuż rzek i potoków. W górnych partiach gór i pagórków występują zjawiska erozyjne – tam więc domy mogą ulegać zniszczenia z uwagi na osuwiska, a na płaskich terenach, wzdłuż rzek są tereny zalewowe
Poza aspektem ukształtowania terenu – aby przenieść mieszkańców w inne miejsce, trzeba zbudować całą miejscowość od nowa: infrastrukturę, doprowadzić media do domów, zapewnić dostęp do budynków użyteczności publicznej: szkół, szpitali, itp. Koszty byłyby ogromne. Nie mówiąc o samym wybudowaniu budynków mieszkalnych. Często o wiele rozsądniej jest więc zapobiegać powodziom tam, gdzie ludzie już mieszkają od lat.
Warto rozmawiać
Na terenie Krakowa, w związku z modernizacją ok. 20 km wałów przeciwpowodziowych, ponad 2800 drzew przeznaczono do wycinki. Pomysł ten nie spodobał się środowiskom proekologicznym. – Dowiedzieliśmy się, że w związku z rozbudową wałów, niemal 3000 drzew idzie do wycięcia. Najpierw, sprawdziliśmy, czy to prawda. Niestety, to się potwierdziło. Stwierdziliśmy więc, że zrobimy protest, bo nie można tak po prostu 3 tysięcy drzew, i to cennych gatunkowo, wycinać. Ale zanim do niego doszło, okazało się, że krakowski zarząd Wód Polskich jest skłonny do rozmów, że może uda się znacząco zmniejszyć skalę tej wycinki – wspomina Piotr Cieśla, reprezentujący oddolną inicjatywę „Akcja Ratunkowa dla Krakowa”.
- Zaprosiliśmy do siebie organizacje ekologiczne, ponieważ rozmowa i współpraca jest najlepszą formą osiągnięcia założonych celów. Zawsze chcemy zachowywać się fair, dlatego uznaliśmy, że jeśli można uratować drzewa, to możemy dokonać tego wspólnie. Nam również na tym zależy. Z sześcioma organizacjami ekologicznymi podpisaliśmy w tej sprawie list intencyjny, udało nam się też zaprosić do współpracy Uniwersytet Rolniczy w Krakowie. Tamtejszy Wydział Leśnictwa ma nam pomóc w ponownej ocenie, czy wszystkie drzewa, które zostały przeznaczone do wycinki na pewno muszą być wycięte, czy części nie można ocalić. Wspólnie z działaczami tych organizacji ekologicznych przeprowadziliśmy też wizję lokalną w terenie. Teraz przygotowujemy się do działania, które pozwoli nam ponownie dokonać inwentaryzacji dendrologicznej i wskazać, które i ile z tych drzew zostanie usuniętych i ile uda nam się uratować – wyjaśnia dyrektor Radosław Radoń.
Ale to tylko jedno działanie. Niezależnie od niego, Wody Polskie podjęły współpracę z Urzędem Miasta Krakowa ws. nasadzeń zastępczych. Mają one powstać na jednej z działek przy tutejszym dużym zbiorniku wodnym Bagry. Kolejne - w okolicy potoku Malinówka, gdzie żerują bobry. Te działania również spotkały się z pozytywnym odbiorem ze strony środowisk proekologicznych.
Współdziałanie Wód Polskich i organizacji proekologicznych to już jest swojego rodzaju sukces – obu stron – podkreśla przedstawiciel „Akcji Ratunkowej dla Krakowa”.
- Niestety, budowa czy modernizacja wałów przeciwpowodziowych często wiąże się z uporządkowaniem terenu poprzez wycinkę drzew. Naszym nadrzędnym celem jest ochrona życia ludzkiego, jednak nie możemy przy tym zapominać o innych równie istotnych sprawach. Taką ważną sprawą, zarówno dla ekologów, jak i dla nas jest ochrona środowiska i terenów zielonych, zwłaszcza w miastach, w których każde drzewo jest cenne, z uwagi na zabudowywanie ich coraz większą ilością osiedli z betonu. Im więcej terenów zielonych, tym lepiej dla nas wszystkich, dla ludzi, przyrody, i nie jest ważne kim jesteśmy i co robimy. Ponadto należy też wspomnieć, że drzewa ograniczają zjawisko szybkiego spływu powierzchniowego, co za tym idzie szybkich powodzi. Dlatego, jak widać uratowanie tych drzew jest w interesie wszystkich stron – tłumaczy dyrektor Radosław Radoń.
Tekst: Renata Struzik