O początkach działania, zrealizowanych inwestycjach oraz wyzwaniach, jakie stoją przed Państwowym Gospodarstwem Wodnym Wody Polskie, rozmawiamy z Prezesem Wód Polskich Przemysławem Dacą.
Panie Prezesie, dokładnie trzy lata temu, czyli 1 stycznia 2018 roku powstały Wody Polskie. Jak wspomina Pan początki istnienia naszego Gospodarstwa?
Nie było łatwo, a złożyło się na to wiele przyczyn. Musimy pamiętać, że przed 2018 rokiem kompetencje związane z zarządzaniem gospodarką wodną były rozłożone w obrębie różnych instytucji, począwszy od urzędów marszałkowskich po starostwa powiatowe czy urzędy gmin. Choć działały też oczywiście instytucje rządowe, takie jak Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej czy Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej, było ich mniej niż obecnie. Ramowa Dyrektywa Wodna wydana przez Parlament Europejski zobowiązała Polskę do przeprowadzenia reformy gospodarki wodnej. W związku z tym w lipcu 2017 r. znowelizowano ustawę o prawie wodnym i powołano Państwowe Gospodarstwo Wodne Polskie, które miało stać się głównym podmiotem odpowiedzialnym za gospodarowanie wodami w naszym kraju. Początki były trudne. Powstanie tak dużego podmiotu, o tak szerokim obszarze działania – i to bez okresu przejściowego – przede wszystkim było bardzo dużym wyzwaniem logistycznym. W momencie powstania 1 stycznia 2018 roku Gospodarstwo nie posiadało własnych siedzib, samochodów, sprzętu komputerowego oraz systemów niezbędnych do właściwego funkcjonowania, w tym wydawania decyzji administracyjnych. W strukturach PGW WP z dnia na dzień znalazły się prawie 3 tysiące pracowników Zarządów Melioracji i Urządzeń Wodnych oraz 1500 pracowników dawnych regionalnych zarządów gospodarki wodnej. Niektóre samorządy, w tym urzędy marszałkowskie, nie pozwalały na przejęcie biur i sprzętu, koniecznych do kontynuacji prac z zakresu gospodarki wodnej. Organizacja nowej jednostki, z siedzibą krajową i 11 siedzibami regionalnych zarządów i jednostek im podległych (w tym 50 Zarządów Zlewni i 330 Nadzorów Wodnych i szereg obiektów hydrotechnicznych), wymagała czasu, była obarczona wieloma trudnościami organizacyjnymi. Wody Polskie nie miały siedzib, zaplecza, brakowało wykwalifikowanych pracowników.
Co było najtrudniejsze?
Przekonanie ludzi do tego, że chcemy działać dla wspólnego dobra. Na pracę w Wodach Polskich zdecydowało się tylko niecałe 10 proc. z ponad 1200 pracowników struktur powiatowych, którzy posiadali wymagane doświadczenie w wydawaniu pozwoleń wodnoprawnych. Niedobory kadrowe przekładały się m.in. na tempo wydawania decyzji administracyjnych w pierwszym roku funkcjonowania naszego Gospodarstwa. Sporną kwestią była też sprawa zarobków. Związki zawodowe miały wobec nas duże oczekiwania, bo nasi poprzednicy podpisali porozumienie dotyczące podwyżek dla wszystkich pracowników gospodarki wodnej. Niestety, ani nie wypłacili obiecanych podwyżek, ani nie zabezpieczyli środków na ich wypłacenie. Ponadto w początkach funkcjonowania Wód Polskich konieczna była organizacja biur, struktur, zapewnienie odpowiedniego sprzętu. Zdarzało się, że aby zachować ciągłość pracy, musieliśmy płacić za infrastrukturę i narzędzia pracy, np. komputery, które nam wypożyczano, bo nie mieliśmy jeszcze własnego zaplecza technicznego. Oprócz tego mieliśmy gigantyczne problemy z przejęciem majątku, zarówno ruchomego, jak i stałego. Warto wiedzieć, że samorządy lokalne, głównie w postaci tzw. Wojewódzkich Zarządów Melioracji i Urządzeń Wodnych podlegających marszałkom województw wykonywały zadania administracji rządowej. I na te zadania rząd przeznaczał odpowiednie środki, również zewnętrzne dotacje unijne dedykowane gospodarce wodnej. W momencie, gdy przejmowaliśmy zadania związane z gospodarką wodną, nasi pracownicy powinni przejąć majątek, który samorządy zakupiły z owych środków. Niestety, bywało tak, że samorządy uważały go za swoją własność albo oddawały nam sprzęt w opłakanym stanie, np. 15-letnie samochody z przebiegiem ponad 400 tys. kilometrów. Największy problem mieliśmy z przejęciem majątku stałego, czyli np. urządzeń wodnych, zbiorników, przepustów, kanałów melioracyjnych itp. Wydałem dyrektorom RZGW dyspozycję, że muszą to robić w odpowiedni sposób, tzn. na podstawie odpowiednich protokołów zdawczo-odbiorczych, aby wiedzieć, co przejmują, jaka jest wartość danego sprzętu, itd. Zdarzało się jednak, że likwidatorzy przekazywali nam listę urządzeń i uważali, że sprawa jest załatwiona. Często marszałkowie próbowali nam przekazać majątek, który nie dotyczył naszych zadań, ale np. infrastruktury drogowej. W tamtym czasie odbyłem wiele spotkań z likwidatorami i marszałkami, ale inwentaryzacja majątku trwa jeszcze do tej pory, choć zbliża się do końca. Oprócz trudności organizacyjnych i pracowniczych, mieliśmy nowe prawo wodne, które wprowadzało inne mechanizmy zarządzania gospodarką wodną. Trzeba było się tego prawa nauczyć oraz wprowadzić je w naszych jednostkach poprzez czytelne instrukcje, szkolenia, itp. Przejęliśmy również wydawanie wszelkich możliwych zezwoleń wodno-prawnych, którymi wcześniej zajmowały się urzędy marszałkowskie czy starostwa. Nowe prawo wodne weszło w życie w lipcu w 2017 roku, gdy już było wiadomo, że to będzie naszym obowiązkiem, więc wiele samorządów przestało je wydawać. W związku z tym na początku stycznia 2018 roku wszystkie zaległe wnioski zaczęto przywozić do nas... ciężarówkami. Niestety, nie dysponowaliśmy odpowiednią liczbą pracowników, bo osoby, które wcześniej zajmowały się obsługą tych wniosków, w dużym stopniu pozostały w swoich macierzystych instytucjach. Pojawiła się też kwestia taryf wodno-ściekowych, bo Wody Polskie miały stać się regulatorem cen i dbać o to, by samorządy nie podwyższały opłat za wodę i ścieki kosztem mieszkańców. Tak, to była prawdziwa rewolucja w gospodarce wodnej... Dla mnie osobiście rok 2018 był najtrudniejszym w całej zawodowej karierze. Jednak było warto. Gdy przedstawiciele Banku Światowego stwierdzili, że powstanie Wód Polskich było największą w ostatnich dziesięcioleciach udaną reformą wodną na całym kontynencie Euroazjatyckim, czułem satysfakcję.
Wspomniał Pan o kwestii taryf wodno-ściekowych. To aktualnie gorący temat, bo w pierwszym kwartale przedsiębiorstwa woodociągowo-kanlizacyjne będą składać nowe wnioski. Mieszkańcy gmin obawiają się podwyżek. Czy Wody Polskie mogą zapobiec wzrostowi stawek za wodę?
Tak, bo dobrze odrobiliśmy lekcje z poprzednich lat. Gdy zaczynaliśmy działać, w ciągu pierwszego kwartału 2018 roku z przedsiębiorstw wod.-kan. przesłano 2700 wniosków dotyczących wysokości taryf wodno-ściekowych. Wcześniej wysokość tych taryf zależała od samorządów lokalnych. Fakt, że Wody Polskie stały się regulatorem cen nie spotkał się z ich przychylnością, bo środki z tytułu dostarczania wody czy odbierania wody, często były wykorzystywane na różne cele poza gospodarką wodną, np. na budowę skwerów. Było to sprzeczne z Ramową Dyrektywą Wodną, zgodnie z którą środki powinny pozostawać w systemie i być przeznaczane na inwestycje związane z gospodarowaniem wodą na danym obszarze. Naszym nadrzędnym celem zarówno wówczas, jak i teraz, było to, żeby opłaty za wodę i ścieki były racjonalne i nie uderzyły zbyt mocno w budżet przeciętnego obywatela. Poza tym powinny trafiać do systemu i być inwestowane w gospodarkę wodną. Ze zrozumiałych względów, niektórym samorządom się to nie podobało, więc dały upust swemu niezadowoleniu. Jednocześnie jednak podczas pierwszego okresu zatwierdzania taryf zbliżały się wybory samorządowe, więc lokalni włodarze bali się drastycznie podwyższać opłaty za wodę i ścieki. Teraz może być trudniej. Ze względu na sytuację ogólną wszyscy spodziewają się podwyżek. Samorządy też mają problemy finansowe, więc czasem próbują choć trochę środków przeznaczonych na gospodarkę wodną „wyprowadzić” gdzie indziej, np. dzieląc przedsiębiorstwo wod.-kan. na trzy części czy zwiększając koszt opłaty za dzierżawę infrastruktury wodno-kanalizacyjnej. Tak było np. w 2019 r., gdy składano do nas podania o wygaszenie dotychczasowych taryf i zatwierdzenie nowych. Koszty opłat za wodę i ścieki dla przeciętnego mieszkańca w niektórych miejscach w Polsce miały wzrosnąć nawet o 40 proc. – co dla nas było absolutnie nie do zaakceptowania. Będziemy więc dbali o bezpieczeństwo finansowe mieszkańców i o to, by samorządy nie przerzucały na społeczność lokalną swoich problemów finansowych. Oczywiście, jeśli podwyżki będą uzasadnione i wynikające np. z przeprowadzonych inwestycji, wzrostu inflacji czy opłat za energię, nie będziemy blokować takiego wniosku. Ale musi mieć on racjonalne uzasadnienie. Na szczęście jesteśmy teraz bardziej doświadczeni, mamy wypracowane procedury, wyszkolonych pracowników i szereg wygranych spraw sądowych w zakresie taryf rozstrzygniętych na naszą korzyść, więc jestem pewien, że ze wszystkim sobie poradzimy. Tym bardziej, że w czasie pierwszego okresu zatwierdzania wysokości opłat za wodę i ścieki, gdy już ucichły wszelkie konflikty, posunięcia naszego Gospodarstwa, wypracowane przez nas nowe procedury spotkały się z uznaniem samych organizacji zrzeszających przedsiębiorstwa wod.-kan.
Rozwiązywanie spraw organizacyjno-pracowniczych, dbanie o interesy lokalnych mieszkańców i wieloletnie zaniedbania w gospodarce wodnej to trudne wyzwania. Jakie główne cele Pan sobie postawił, by im sprostać?
Spiąć to wszystko razem, czyli działać kompleksowo. Gospodarka wodna wiąże się z wieloma zadaniami z racji powiązań z innymi dziedzinami gospodarczymi takimi jak rolnictwo, energetyka, przemysł czy budownictwo. Musimy współpracować z samorządami i mieszkańcami w zakresie bezpieczeństwa powodziowego, ochrony przed suszą czy wydawania zezwoleń wodno-prawnych. Uważam, że praca w Wodach Polskich nie jest zwykłą pracą, ale służbą, często wiążącą się z różnymi wyrzeczeniami. Mamy na co dzień do czynienia z gigantycznym i bardzo trudnym żywiołem jakim jest woda. Musimy być cały czas w gotowości, by w razie potrzeby ochronić nasze społeczeństwo przed powodzią, ale też zadbać o zabezpieczenie odpowiednich zasobów wody dla obecnych i przyszłych pokoleń. Nie bez powodu woda nazywana jest „białym złotem”. Mamy jej w Polsce bardzo mało i musimy gospodarować nią w racjonalny sposób. Dlatego zabiegam o współpracę z samorządami, organizacjami społecznymi, kółkami rolniczymi i lokalnymi społecznościami. Musimy razem, na miejscu decydować, co trzeba zrobić. Jakie wały umocnić, kiedy zatrzymać wodę, a kiedy ją spuścić. To jest najważniejsze. Nasza praca jest misją, która wymaga zaangażowania. Nie możemy się zamknąć niczym urzędnicy za biurkiem. Często powtarzam moim dyrektorom i pracownikom: „Musicie wiedzieć, jakie macie strategiczne urządzenia i obiekty na waszym terenie. Nie wyobrażam sobie, że nie pojedziecie i nie porozmawiacie z mieszkańcami, czego od nas oczekują. Tylko to da wam pełny obraz, co trzeba zrobić”. Ja sam bardzo dużo czasu spędzam w terenie i tego samego oczekuję od pracowników i kadry zarządzającej. Warto zdawać sobie sprawę, że jako Wody Polskie jesteśmy państwową osobą prawną i możemy prowadzić działalność gospodarczą, by choć w części móc się samofinansować. A żeby to robić, musimy być efektywni. Dlatego coraz częściej sprawdzam, jaki jest efekt pracy w terenie. Rozumiem, że pracownicy mogą być zirytowani składaniem raportów, ale właśnie one są dla kadry zarządzającej źródłem informacji o tym, co jest na jakim etapie. Bardzo doceniam zaangażowanie i ciężką pracę, choć zdaję sobie sprawę, że mamy niedobory kadrowe. Dlatego prowadzimy szereg audytów, by wiedzieć, co trzeba zmienić. Wiemy, z jakimi problemami borykają się nasi pracownicy. Cały czas będziemy inwestować w nowoczesny sprzęt: w tej chwili trwają przetargi na zakup urządzeń mechanicznych, w tym samochodów specjalistycznych. Są np. takie Zarządy Zlewni, które jeszcze tych samochodów nie mają. A skoro – jak wspomniałem wcześniej – oczekuję, żeby pracownicy jeździli w teren, to oni muszą mieć czym jeździć. Inwestujemy też w informatyzację, mamy świetne narzędzie, jakim jest Informatyczny System Osłony Kraju (ISOK), inwestujemy w Centra Operacyjne Ochrony Przeciwpowodziowej, będziemy kupować również dodatkowy sprzęt komputerowy.
Aby trafnie inwestować, trzeba współpracować z mieszkańcami i samorządami, z czego Wody Polskie dobrze zdają sobie sprawę. Z drugiej strony jako instytucja rządowa często są krytykowane, wręcz atakowane przez rozmaite organizacje społeczne. Jak znaleźć złoty środek i pogodzić konieczność inwestowania z ochroną środowiska?
Jednym z celów Wód Polskich, zawartych zresztą w Ramowej Dyrektywie Wodnej, jest osiągnięcie odpowiedniego poziomu czystości wód w Polsce. Dlatego mamy rozbudowany Dział Ochrony Środowiska, ostatnio podpisaliśmy umowę w ramach projektu LIFE współfinansowanego ze środków unijnych, którego celem jest poprawa jakości i różnorodności biologicznej wód zlewni Pilicy. Takich projektów i programów jest bardzo dużo. Pracujemy z organizacjami społecznymi i będziemy dbali o to, żeby zostawić czyste wody dla przyszłych pokoleń. Współpracujemy z Głównym Inspektorem Ochrony Środowiska i Generalną Dyrekcją Ochrony Środowiska. Choć przyznaję, że mimo tych wszystkich działań, są pewne organizacje, które uporczywie nas próbują zwalczać. Nie rozumiem tego typu zachowań, bo przecież woda jest dobrem wspólnym i wszystkim nam powinno zależeć na tym, by pogodzić troskę o bezpieczeństwo ludzi i cele środowiskowe. W ubiegłym roku fala ostrej krytyki wylała się na nas w związku z sytuacją w Małopolsce i na Podkarpaciu. Na tych terenach, zwykle na przełomie maja i czerwca, zdarzają się lokalne podtopienia. W przypadku tego typu wezbrań na terenach górskich i podgórskich mamy do czynienia z prawdziwymi ludzkimi dramatami, bo w bardzo krótkim czasie potok zmienia się w rwącą rzekę, która może ze sobą nieść głazy wielkości ciężarówek, siejąc wokół spustoszenie. Jako Wody Polskie jesteśmy zobowiązani do usuwania skutków tych podtopień oraz działań zaradczych, aby zagrożenie się nie pogłębiało. Tego typu prace zwykle przeprowadzamy w miesiącach jesiennych po to, by nie szkodzić środowisku naturalnemu i pominąć czas wegetacji roślin czy okresy lęgowe i rozrodcze zwierząt. Właśnie dlatego w listopadzie 2020 roku przystąpiliśmy do usuwania zniszczeń powodziowych i prowadzenia prac utrzymaniowych. I wówczas spotkał nas zmasowany atak ze strony rozmaitych organizacji ekologicznych. Co ciekawe, wcale nie były to organizacje lokalne, ale często przyjeżdżające np. z drugiego krańca Polski. Musieliśmy tłumaczyć, że nie prowadzimy regulacji czy betonowania rzek, ale wykonujemy prace utrzymaniowe, czyli np. wzmacniamy skarpy wzdłuż linii brzegowej, które wcześniej zostały podmyte przez wodę. W czerwcu 2020 roku w Łapanowie, na skutek wezbrania, rzeka niebezpiecznie zbliżyła się do drogi wojewódzkiej. Gdybyśmy nie przeprowadzili prac utrzymaniowych jesienią, na wiosnę tego roku sytuacja byłaby jeszcze gorsza. Na szczęście współpracujemy z samorządami i mieszkańcami, którzy często stają po naszej stronie i tłumaczą organizacjom ekologicznym z drugiego końca kraju, że tu chodzi o życie i bezpieczeństwo lokalnych społeczności. To są trudne sytuacje... Dlatego tym bardziej byłem na przykład zdziwiony wybiórczą reakcją organizacji ekologicznych, kiedy warszawska Oczyszczalnia Ścieków „Czajka” dwukrotnie wylała ścieki do Wisły. Organizacje, które zwykle ostro krytykują nas lokalnie, gdy dojdzie do zanieczyszczenia rzeki, w tym przypadku wyraziły jedynie zaniepokojenie.
Bardzo chciałbym, aby różne środowiska społeczne podjęły z nami dialog, dla znalezienia wspólnych rozwiązań. Aby krytyka – często oparta na nierzeczywistych tezach i mitach – przeszła w otwartą i merytoryczną dyskusję. Bo przecież w gruncie rzeczy wszystkim nam chodzi o to samo: żeby woda była czysta, żeby ścieki się nie wylewały do rzek, mieszkańcy nie ponosili niepotrzebnych kosztów za zuużycie wody i żeby środowisko było chronione we właściwy sposób. Jednostronne komentarze w mediach społecznościowych na pewno w tym nie pomagają. Mnie mogą irytować, ale czy ktoś, kto wypisuje takie rzeczy, powinien czasem mieć refleksję, co np. czują mieszkańcy terenów zagrożonych powodzią? Dużo jeżdżę po Polsce i rozmawiam z ludźmi, więc dobrze zdaję sobie sprawę, że „trauma powodzi” zostaje na całe życie. Gdy byłem na terenach zalanych w 1997 przez Powódź Tysiąclecia, pokazywano mi historyczne znaki na budynkach, a ludzie mówili: „O, niech pan zobaczy, tu fala sięgała prawie do drugiego piętra”. Z kolei ludzie z mniejszych miejscowości, zagrożeni lokalnymi podtopieniami, np. w okolicach Oświęcimia, w przypadku większych opadów od razu biegną na wał, żeby sprawdzić, czy ten wytrzyma. Warto postawić się czasem w sytuacji człowieka, który boi się każdego ulewnego deszczu... Może wtedy pojawiłaby się refleksja, że nasze Gospodarstwo po prostu dba o bezpieczeństwo lokalnych społeczności.
Skoro już jesteśmy przy temacie powodzi – nikt nie spodziewał się, że zbiornik Racibórz, który został oddany do użytku w maju ubiegłego roku, już w październiku przejdzie chrzest bojowy. To Pan zdecydował, by go uruchomić – dlaczego?
Bo dobrze znałem ten zbiornik i jego możliwości. Kiedy przejęliśmy tę inwestycję, musieliśmy zmienić generalnego wykonawcę, który popełnił wiele błędów. Z nowym wykonawcą, firmą Budimex spotykaliśmy się co najmniej raz w miesiącu, by omawiać postępy prac. Często też albo ja, albo mój zastępca Prezes Krzysztof Woś jeździliśmy na miejsce budowy. Racibórz to było nasze „oczko w głowie”, ale przyznaję, że jego realizacja wymagała podjęcia szeregu trudnych decyzji. Brakowało np. do budowy kruszywa, więc musieliśmy zdecydować o tzw. makroniwelacji, która wiązała się ze zmianą projektu i czerpaniu kruszywa na miejscu. Pod względem technicznym zbiornik udało się ukończyć w styczniu 2020 roku, a w czerwcu nastąpił jego oficjalny odbiór. Nikt nie spodziewał się, że uruchomimy go już w październiku. W tej chwili dysponujemy gigantycznym urządzeniem, jednym z największych w tej części Europy, które potrafi przechwycić falę powodziową taką, jaka miała miejsce w 1997 roku w czasie Powodzi Tysiąclecia i jeszcze ma 30 proc. zapasu. Racibórz chroni przed powodzią ponad 2,5 mln mieszkańców terenów nadodrzańskich miejscowości. Swoje możliwości pokazał właśnie w październiku 2020 roku, kiedy na skutek obfitych opadów deszczu wody zaczęło nagle przybywać. Gdy się o tym dowiedziałem, od razu pojechałem na miejsce. Dzięki temu, że wcześniej wielokrotnie tam bywałem, dobrze wiedziałem, jak działa zbiornik i jakie ma uwarunkowania. Podjąłem więc decyzję, by go uruchomić. Instrukcja zakładała, że Racibórz jest przeznaczony do przechwycenia wielkiej fali, czyli przy przepływach rzędu 1200 m/s, tymczasem my mieliśmy do czynienia z przepływami rzędu 800 m/s i już było wielkie zagrożenie powodziowe. Mieszkańcy miejscowości Brzeg byli już gotowi do ewakuacji, a wojewoda opolski prosił o pomoc. Ostatecznie okazało się, że uruchomienie zbiornika pozwoliło zapobiec zalaniu kilkudziesięciu miejscowości.
Od tego, co Pan postanowi zależało bezpieczeństwo wielu ludzi – trudno się podejmuje takie decyzje?
Zza biurka w Warszawie z pewnością byłoby to trudne. Ale jak wspomniałem, wielokrotnie bywałem na miejscu i dobrze znałem ten zbiornik i jego możliwości, więc nie wahałem się ani chwili. Co czuliby mieszkańcy, wiedząc, że mają pod nosem gigantyczny polder wybudowany za 2 mld złotych, a w chwili, gdy jest on najbardziej potrzebny, my go nie uruchamiamy? Na szczęście wszystko poszło sprawnie, a nasi pracownicy, których zaangażowanie bardzo doceniam, po raz pierwszy sterowali Dorzeczem Górnej Odry. Przeprowadzenie przez ekipy Wód Polskich akcji systemowego sterowania pracą zbiorników przeciwpowodziowych, w tym największego polderu Racibórz Dolny, pozwoliło ochronić przed zalaniem kilkadziesiąt miejscowości zamieszkałych przez blisko 100 tys. osób. W całej akcji brało udział ok. 270 naszych pracowników i udało nam się tak zarządzać pracą szeregu różnych urządzeń, by uniknąć nałożenia się na siebie dwóch fal powodziowych. Osiągnęliśmy też dwa dodatkowe cele: sprawdziliśmy, jak działa polder Racibórz i przekonaliśmy się, że zbiornik powinien być uruchomiony przy niższych przepływach. To bardzo cenne wnioski.
Racibórz jest jedną z flagowych inwestycji Wód Polskich, ale przecież przez te trzy lata udało się zrealizować aż 12 tysięcy różnych zadań. Czy któreś szczególnie zapadły Panu w pamięć?
To prawda, narzuciliśmy sobie szybkie tempo – zarówno w skali makro, jak i mikro. Wiele ze zrealizowanych przez nas prac, to inwestycje lokalne, takie jak budowy czy remonty wałów, budowa polderów przeciwpowodziowych czy zbiorników. W roku 2020 całkowita wartość realizowanych przez nas zadań wynosiła ponad 20 mld złotych, co plasuje nas w czołówce instytucji inwestujących w infrastrukturę.
Gdy powstały Wody Polskie, wiele inwestycji musieliśmy również poprawić lub dokończyć, bo przez lata zaniedbań w gospodarce wodnej, dostaliśmy w spadku rozmaite „hydrotechniczne potworki” lub „wyrzuty sumienia” – pozwolę sobie użyć nieco żartobliwych określeń, choć sytuacja bynajmniej nie była do śmiechu. Przykładem takiego „potworka” była np. zapora Wilkówka na Śląsku stwarzająca zagrożenie dla okolicznych mieszkańców czy wrota sztormowe na jeziorze Jamno, które mimo funkcji przeciwpowodziowej, przez niewłaściwe zaprojektowanie systemu doprowadziły do degradacji życia biologicznego w jeziorze. Z kolei do kategorii „wyrzutów sumienia” można zaliczyć zbiornik Świnna Poręba. Decyzja o jego budowie została podjęta już w 1986 roku. Budowa trwała 30 lat, a w trakcie realizacji popełniono wiele błędów. Istniało ryzyko, że inwestycja nigdy nie zostanie ukończona. Aby do tego nie dopuścić, konieczne było wzięcie kredytu. Dokończyliśmy ten olbrzymi zbiornik retencyjny i przeciwpowodziowy, wzmocniliśmy skarpy wokół niego, a on od tej pory już kilkakrotnie uratował Małopolskę przed zalaniem. Kolejnym „wyrzutem sumienia” gospodarki wodnej był również wspomniany wcześniej Racibórz – i tu także udało nam się szczęśliwie sfinalizować inwestycję.
Jedną z inwestycji dla mnie szczególnych jest wybudowanie Śluzy Guzianka II. Jest to bowiem pierwszy tego typu obiekt wybudowany przez Polaków na Mazurach, bo pozostałe powstawały jeszcze w czasach Prus Wschodnich. Obiekt usprawnił ruch turystyczny na Wielkich Jeziorach Mazurskich, gdzie w tym roku odnotowaliśmy rekordową liczbę śluzowań. Szlak żeglugowy WJM jest unikalną na skalę światową drogą wodną, atrakcją dla miłośników żeglarstwa oraz gospodarczym sercem i motorem rozwoju mazurskich miejscowości.
Jakie są główne cele dla Wód Polskich na ten rok i kolejne trzy lata?
Największym wyzwaniem na początku roku z pewnością będzie podjęcie najlepszych dla mieszkańców decyzji związanych z wysokością taryf za wodę i ścieki. Na pewno będziemy też kontynuować program Stop Suszy! i projekt Stop Powodzi oraz Program kształtowania zasobów wodnych na terenach rolniczych. Ten ostatni, dzięki stworzeniu nowatorskiego systemu nawodnień rolniczych po raz pierwszy od 30 lat zatrzymał 57 mln m3 wody więcej i to na terenach zagrożonych suszą. Program będzie kontynuowany w kolejnych latach. Nadal będziemy inwestować w retencję korytową i współpracować nie tylko z organizacjami rolniczymi, ale też np. wędkarskimi. Wyremontowaliśmy wiele jazów, które wymagały modernizacji. W tym roku zamierzamy je uzbrajać w urządzenia przepławkowe, aby nie były przeszkodą dla ryb. Planujemy również realizację kolejnych inwestycji przeciwpowodziowych, szczególnie na Ziemi Kłodzkiej, Podkarpaciu, ale też w Małopolsce i na Mazowszu. Zamierzamy zbudować kolejne stopnie wodne w Lubiążu i Ścinawie, ale także poniżej zbiornika Włocławek. Chcemy stworzyć również ośrodki wsparcia technicznego wyposażone w odpowiedni sprzęt, tak aby fachowcy mogli prowadzić na bieżąco prace utrzymaniowe w różnych miejscach kraju. Wiemy też, że należy zmienić nieco prawo wodne – oczywiście to nie jest nasza rola, ale chcemy wskazać, co należałoby poprawić, by dostosować przepisy do zmieniających się warunków. Jako główny podmiot odpowiedzialny za gospodarkę wodną w naszym kraju, musimy mieć zdecydowanie większe możliwości monitoringu, nakładania i egzekwowania kar. Co do samej organizacji pracy – na pewno będziemy przeprowadzać więcej szkoleń dla pracowników oraz zatrudniać kolejnych. Choć w Wodach Polskich obecnie pracuje ponad 6 tys. osób, wciąż brakuje nam specjalistów z różnych dziedzin.
Ten rok był trudny dla wszystkich – jak Wody Polskie funkcjonowały w warunkach pandemii?
Moim zdaniem, choć zastrzegam, że mogę być tutaj nieobiektywny, wyszliśmy z całej sytuacji obronną ręką i mam nadzieję, że tak będzie dalej. Szybko podjęliśmy decyzje ograniczające zagrożenie epidemiologiczne, wprowadziliśmy hybrydowy i zdalny system pracy, choć jednostki odpowiedzialne za utrzymywanie technicznej sprawności urządzeń czy Centra Operacyjne Ochrony Przeciwpowodziowej pracowały w normalnym trybie przewidzianym dla tego typu jednostek. Z rozmów w Ministerstwie Infrastruktury, pod które od niedawna podlegamy wiem, że w skali kraju wypadamy stosunkowo dobrze, mało kto w Wodach Polskich chorował, utrzymaliśmy nasze działania. W przypadku inwestycji nie mieliśmy opóźnień, a niektóre, jak np. nowe obwałowania Wisłoki czy modernizacja zbiornika Kaczorów na Dolnym Śląsku, udało się nawet ukończyć z niemal rocznym wyprzedzeniem. Krótko mówiąc – mimo trudności – nie zwalniamy tempa i jestem przekonany, że tak będzie dalej.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiała: Jowita Hakobert
Zbiornik Racibórz Dolny. Fot. Wody Polskie