W ostatnich dniach burze i ulewne deszcze nawiedzają cały kraj. Na Dolnym Śląsku strażacy ponad 150 razy musieli interweniować w związku z zalanymi posesjami i koniecznością wypompowywania wody z piwnic, a w samym Wrocławiu całkowicie zalanych zostało kilkanaście ulic. W środę najwięcej deszczu spadło w Pilicy na Śląsku - 54,5 mm, w czwartek w Przewornie w woj. dolnośląskim - 81,2 mm, a na piątek IMGW wydał ostrzeżenia przed ulewami, sięgającymi punktowo 60 mm, dla niemal całego kraju. Powtarzające się intensywne opady prowadzące do lokalnych podtopień w miesiącach wiosenno-letnich są wynikiem postępujących zmian klimatycznych, które przejawiają się zmianą struktury opadów tzn. wydłużeniem okresów bezopadowych i występowaniem nagłych i bardzo intensywnych opadów. Również proces urbanizacji i zmniejszanie terenów biologicznie czynnych, gdzie woda mogłaby swobodnie wsiąkać w glebę zamiast spływać ulicami lub kanalizacją deszczową, potęguje zjawisko powodzi miejskich. Ochrona przed powodziami miejskimi jest możliwa i wymaga zaangażowania na poziomie ustawodawczym, działań samorządowych i troski każdego z nas. Musimy zrozumieć czym jest deszcz, jakie zmiany zaszły i po czyjej stronie leży odpowiedzialność za działania w walce z żywiołem.
Aby zrozumieć jak zapobiegać zalewaniu miast, należy zastanowić się co je powoduje. Jak to się dzieje, że w ciągu kilku godzin niejednokrotnie dochodzi do paraliżu komunikacyjnego, zalania piwnic, mieszkań i domów. Dlaczego zwykły deszcz, który powinien nawadniać środowisko, wdziera się szturmem do miast i powoduje szkody, usuwane nieraz przed długie tygodnie.
„Główną przyczyną jest zmiana struktury opadów. Deszcze w tej chwili są często nawalne i w ciągu 30 minut może spaść 3/4 średniej miesięcznej opadów. Mamy więc deszcz rzadziej, ale w większych ilościach” – zauważa Paweł Rusiecki zastępca dyrektora Departamentu Zarządzania Środowiskiem Wodnym PGW Wody Polskie. Dla przykładu w zeszłym roku w Jaśle w ciągu doby spadło ponad 51 litrów/m2, z czego aż 45 litrów w ciągu jednej godziny. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że średnia miesięczna dla tego miast wynosi 72 l/m2. Również kanalizacja deszczowa, która była projektowana kilka lub często nawet kilkanaście lat temu, nie jest w stanie przyjąć takiej ilości wód, jakie współcześnie pojawiają się w trakcie deszczu. Ale na niewydolność kanalizacji składa się jeszcze jedna przyczyna. Betonowanie miast. Mamy coraz bardziej zwartą zabudowę, uszczelniamy tereny ulicami, chodnikami, dachami, po których deszczu musi spłynąć i najczęściej trafia właśnie do kanalizacji. Jest zbyt mało miejsc na tzw. mikroretencję, czyli terenów nieutwardzonych, gdzie woda mogłaby swobodnie zasilać wody gruntowe.
Powodzie miejskie dotyczą nie tylko miast
Podtopienia nie dotyczą jednak tylko obszarów silnie zurbanizowanych. Wbrew pozorom sielskie przedmieścia również nie są bezpieczne w tym zakresie. Jak zauważa Rusiecki, występują obszary gdzie kanalizacji deszczowej nie ma w ogóle, a tereny wokół domów są utwardzone i szczelnie wyłożone materiałem nieprzepuszczalnym. „Place i podwórka gdzie mamy położoną kostkę czy wyasfaltowane podjazdy są przestrzeniami, które uniemożliwiają wciągania wody. Powodują natomiast szybki spływ w kierunku najniżej usytułowanych terenów” – podkreśla. Oznacza to, że nawet jeżeli odprowadzimy deszcz, który spadł na naszym podwórku, to woda pojawi się skumulowana w innym miejscu np. u naszego sąsiada, którego grunt jest położony niżej w stosunku do naszego. Szczególnie niebezpieczna jest natomiast sytuacja, gdy domy zbudowane są w obniżeniu terenu przy rzece. Każdy zabudowany metr, to metr odebrany naturalnej zlewni. Oznacza to zatem, że woda, która normalnie spadłaby na glebę i powoli przez nią przesiąkała, spływa po betonie, a co za tym idzie rzeka przyjmuje o wiele więcej wody niż do tej pory. Jak zauważa zastępca dyrektora Departamentu Zarządzania Środowiskiem Wodnym przez ostatnie kilkadziesiąt lat gospodarowanie wodami opadowymi skupiało się na jak najszybszym odprowadzeniu deszczówki poprzez systemy kanalizacyjne do rzek. W ekstremalnych przypadkach, gdy w ciągu kilku godzin spada tyle deszczu co normalnie w kilka tygodni, a na dodatek teren w pobliżu rzeki jest uszczelniony przez zabudowania, to koryto rzeki nie jest w stanie pomieścić nawału wody. Efektem tego jest zalewanie terenów wokół i podtapianie miejscowości położonych na niższych terenach.
Po pierwsze edukacja
Walka z podtopieniami jest możliwa, ale musi być kompleksowa. Przede wszystkim istotna jest edukacja. Rozpoczęła ją zmiana ustawy o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i zbiorowym odprowadzaniu ścieków. Od 20 lipca 2017/ 23 sierpnia 2017 / 1 stycznia 2018, kiedy to znowelizowano dokument, deszczówka przestała być formalnie ściekiem. A to bardzo ważne ze względu na potrzebę budowania świadomości społecznej, że „woda z nieba” nie jest czymś, czego trzeba się pozbyć, ale może być wykorzystana do wielu celów. Jak zauważa Paweł Rusiecki już dziś widać, że właściciele prywatnych nieruchomości zaczynają inaczej podchodzić do tematu deszczówki: próbują ją gromadzić i wykorzystywać m.in. do podlewania własnej zieleni. Robią to także, by zaoszczędzić. Woda staje się coraz droższa i zdecydowanie bardziej ekonomiczne jest zagospodarowanie opadów, aniżeli płacenie rachunków za wodę uzdatnioną, która w przypadku chociażby podlewania nie jest konieczna.
Dodatkowym bodźcem, zarówno edukacyjnym jak i ekonomicznym, jest obowiązująca od 2018 roku opłata za zmniejszenie naturalnej retencji terenowej. Zgodnie z ustawą opłatę wnosi się, gdy na skutek wykonywania na nieruchomości o powierzchni powyżej 3500 m2 robót lub obiektów budowlanych trwale związanych z gruntem, wpływamy na zmniejszenie naturalnej retencji terenowej przez wyłączenie więcej niż 70% powierzchni nieruchomości z powierzchni biologicznie czynnej na obszarach nieujętych w systemy kanalizacji. Opłat ta obowiązuje tylko w przypadku dużych inwestycji, a zatem tych, które zazwyczaj najbardziej ograniczały retencję poprzez uszczelnianie terenu nie tylko budynkiem, ale też asfaltem czy wybetonowanymi parkingami.
Lepiej zatrzymać niż odprowadzać
Niewątpliwie czynnikiem znacząco wpływającym na potęgowanie podtopień jest szybki spływ wód opadowych. Najlepiej byłoby zatem deszcz spowolnić, ale czy jest to w ogóle możliwe? Okazuję się, że tak. Z pomocą mogą przyjść skrzynie rozsączające, które zbierają wodę spływającą z powierzchni utwardzonych, m.in. z dachów, jezdni dróg, parkingów, ulic, placów czy nawet terenów zielonych. Deszczówka jest odprowadzana poprzez rynny i rury spustowe do studzienki z osadnikiem, a następnie przekazywana jest do ażurowych skrzynek, z których kropla po kropli przesiąka do gruntu. Bardzo korzystne jest również gromadzenie wody w zbiorniach na deszczówkę, którą bez problemu można wykorzystać zebraną wodę chociażby do podlewania roślin w okresie bezdeszczowym. Ciekawym pomysłem jest budowa zbiorników podziemnych na wody opadowe pod boiskami sportowymi. Deszczówka wykorzystywana jest nie tylko do podlewania terenów zielonych także jako tzw. szara woda do spłukiwania toalet w obiektach sportowych. Takie rozwiązania zastosowały m.in. Bayer Monachium i Chelsea.
Innym rozwiązaniem jest zielono-niebieska infrastruktura. Przykładem tu może być Sopot, który przy ul. Okrzei wybudował zbiornik retencyjny, pełniący jednocześnie funkcję parku. Na dnie zbiornika płynie strumyk, a wokół stoją ławki. Jest nawet fontanna. W okresie wzmożonych opadów, głęboki na 2,5 metra zbiornik, jest w stanie pomieścić 1325 m3 wody. Jak podkreślano w momencie oddania go do użytku, znacząco podniesie on poziom bezpieczeństwa przeciwpowodziowego w mieści, a dodatkowo stanie się miejscem wypoczynku atrakcyjnym estetycznie.
Kolejnym miastem „inwestującym w deszczówkę” jest Bydgoszcz, która od kilku lat prowadzi adaptację do zmieniających się warunków klimatycznych. Włodarze planują ograniczyć odprowadzanie wód opadowych do kanalizacji i zapewnić taką reorganizację przestrzeni miejskiej, aby miasto funkcjonowało jak „gąbka” gromadząc wodę deszczową i umożliwiając jej wykorzystanie w okresach suszy. Powstał nawet wiele mówiący program „Deszcz to zysk”, w ramach którego już w pierwszym etapie ma zostać zbudowanych około 14 km nowych kanałów deszczowych, połączonych z 6 zbiornikami retencyjnymi i 22 oczyszczalnie ścieków deszczowych.
Każdy z nas może wiele
Przez wiele lat panował trend utwardzania przydomowych podwórek. Kostka, którą wykładamy nasze podjazdy czy nawet całe tereny wokół domu jest łatwa w utrzymaniu, ale jak już wcześniej zaznaczyliśmy wpływa bardzo negatywnie na retencję. Dziś są powszechnie dostępne i coraz częściej stosowane materiały ażurowe, które utwardzając dojazd do garażu i zabezpieczając powierzchnię jednocześnie umożliwiają wsiąkanie opadów w glebę. Jak podkreśla Pan Paweł Rusiecki – coraz częściej widać takie rozwiązania na warszawskich osiedlach i ma to niewątpliwie związek ze zmianami w prawie wodnym.
Również na prywatnych podwórkach możemy z powodzeniem zainstalować skrzynki rozsączające, o których pisaliśmy wcześniej. Mogą się jednak zdarzyć sytuacje, w których nie będzie możliwe umieszczenie zbiornika w ziemi – np. wtedy gdy, mamy teren bogaty w glinę. Niezależnie od tego możemy natomiast z powodzeniem zakładać oczka wodne, lub podłączyć do systemu rynnowego naziemne zbiorniki na deszczówkę i wykorzystać ją później do podlewania czy spłuczek zamiast wody pitnej.
Jest siła, przed którą się nie uchronimy
Zdawać by się mogło, że wachlarz działań przeciwpowodziowych i przeciwpodtopieniowych jest taki szeroki, że dzięki wprowadzeniu w życie wszystkich rozwiązań po kolei zapewnimy sobie bezpieczeństwo raz na zawsze. Pan Paweł Rusiecki zwraca jednak uwagę na potężną siłę, której istnienia nie jesteśmy w stanie zmienić. „Niestety grawitacji nie da się oszukać. Woda zawsze będzie próbowała dotrzeć do terenów położonych niżej, bo gdzieś musi znaleźć swoje ujście. Chociażbyśmy zbudowali najwyższe wały, to zawsze może przyjść jeszcze większa woda i nasze starania pokonać” – tłumaczy.
Boleśnie przekonaliśmy się o tym w 1997 roku podczas „powodzi tysiąclecia”, gdy woda wylała z 16 rzek, odbierając życie 56 osobom i wyrządzając straty rzędu kilkunastu miliardów złotych. Nie ma zatem działań, które uchroniłyby nas w 100% przed siłami natury. Ważne jest jednak by analizować ryzyko i je minimalizować również poprzez niezabudowywanie terenów zalewowych tworząc tzw. poldery, które w okresie przejścia wielkich wód wypełniają się wpływając na obniżenie rzędnej wody w rzece. Wały natomiast tam gdzie to możliwe, można rozsuwać, aby w ten sposób tworzyć szersze tereny zalewowe, które w przypadku wystąpienia dużych wezbrań mogą się okazać zbawienne poprzez wytworzenie dodatkowej retencji. Należy również pamiętać, że podczas wezbrań rośnie poziom wód gruntowych w dolinie rzeki co może skutkować podtopieniami piwnic a nawet parterów budynków położonych na terenach niżej położonych. Ważnym elementem przeciwdziałania podtopieniom jest budowa zbiorników retencyjnych, które mają za zadanie zbierać nadmiar wody i odprowadzć do rzeki, gdy przepływ w rzece będzie na poziomie bezpiecznym.
Cała nadzieja w nas
Jak podkreśla dyrektor Rusiecki podtopienia to zawsze ludzki dramat. „Mam jednak nadzieję, że mentalność myślenia o deszczu uległa zmianie. Deszczówka, do tej pory była traktowana po macoszemu, jako zło konieczne, którego należy się jak najszybciej pozbyć” – mówi. A często bywa, że nie myślimy o skutkach globalnych naszych działań. Odprowadzamy wodę, która wyrządza szkody u naszych sąsiadów lub w innej miejscowości. A przecież wodę możemy retencjonować, wykorzystywać do celów gospodarczych, a nawet do tworzenia infrastruktury w mieście. Ochrona przed powodziami miejskimi jest możliwa i wymaga zaangażowania na poziomie ustawodawczym, działań samorządowych i troski każdego z nas.
Opracował Piotr Łapiński
Wydział Edukacji Wodnej
PGW Wody Polskie